Miejsko-Gminna Biblioteka Publiczna im. W.S. Laskowskiego w Grójcu

Wyszukiwarka

Przedstawiamy wiersze Pani Katarzyny Kowalewskiej, która otrzymała wyróżnienie w XLIV Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim "O Laur Jabłoni " 2024.

 

Poniżej przedstawiamy wiersze Pani Katarzyny Kowalewskiej, która otrzymała wyróżnienie w XLIV Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim "O Laur Jabłoni " 2024.

 

głodne łabędzie

ślepe – wyrastają z jeziora ze świtem, na który czeka

nikt. o pięknym imieniu jak Gilard albo Aleksander,

albo to przejście przez sen – kończący się wielką, czarną plamą,

pulsującą we wnętrzu lilii.

śmierć to tylko gnijące liście.

i one znają ten rytuał – poranny śpiew.

tworzymy lepszy świat – powtarzają z refrenem,

wierząc w halucynacje.

niedokręcony kurek, na przykład, w ślepej kuchni,

przypomina kroki, one kojarzą bieg – niewidomego do morza.

 

ale naprawdę umierają w zamkniętej przestrzeni,

pod stołem, gdzie brakuje korzeni i źródeł,

ulegają rozkładom

roli, do której zostały poczęte

w nocnym ekspresie przez pikujący deszcz.

 

zapominają o ukąszeniach

z miłości. choć błogo-sławią

rój fanaberii, karetom, esy-floresy much

na jasnych barwach śmierci,

wszystkie te nowoczesne postanowienia

jak wolne rodniki, eliksiry młodości,

czy lakier – nagle zdrapany w zgliszczach,

nad-realnie wydłużający ich szyje.

 

to moje ręce, moje – jak krzywa naukowca Hilbert’a,

jednoczące wszystkie punkty światła,

w sumie drgań, w różnicy odrętwień,

przed ostatecznym cięciem z pierwszym mrozem

podejrzane – uciekają w bezpieczne,

jedwabne miejsce, gdzie majaczą

w pewnym gatunku tańca lub mgły.

 

pytają o ciebie – na krawędzi każdej strony

z pamiętnika nieprzewidywalnej suszy – w płaczu kociąt,

i z różańcem łaszących się dziewic,

modlą się wlepione w wosk samotnej świecy,

gdy na kolację podają – czarną polewkę,

gorzkie żale, łabędzi śpiew.

 

 

pływający targ

 

kto wie, ile warstw ma chmura?

ile liści musi zjeść jedwabnik,

aby utkać suknię w odcieniach

skradzionych przeszłości?

 

w Szanghaju pachnę ręczniki,

wpływam na zadymione jezioro,

lotos zakwita mi w ustach.

kto wie, ile źdźbeł rośnie na

polu ryżowym?

ile zakrętów ma cicha rzeka?

 

kwiaty trzeba sprzedać.

ludzie zamykają drzwi i okna

przed dzieckiem z obnośnym

straganem.

serce nie podejdzie bliżej

na wiotkich nogach

 

wstań z kolan słońce,

o ty księżycu spuszczaj cienie,

w teraźniejszości mamy połów.

to ostatni wiersz napisany

zanim odcięto mi palce,

pożycz mi swoich,

byśmy mogli zająć od jutra,

znosić odwieczną pustkę.

 

szarpnięcie struny światła:

czasem mam taki sen,

że odrastają mi końcówki rąk,

z koszem kwiatów

udaję się na pływający targ,

gdzie kobiety sprzedają życie.

 

w pobliżu rosną bambusowe drzewa,

suszę je i układam na pamiątkę w bukiety

po chłopcu, który całował mnie w szyję.

 

kupujcie białe lotosy!

kto zdoła – wynieść liście z lasu, kto wie,

ile źdźbeł rośnie no polu ryżowym?

ile warstw ma chmura?

 

i jaki deszcz musi spaść, żeby rzeka

nasyciła się łzami…

 

 

uwalniając się od pragnień

 

jeszcze cię nie witam, a już rosną – strzeliste i bujne –

formy spełnień. spływa świeży pigment, jednocześnie pęka

jak chińska laka – pięknie zagrało instrumentarium światła,

 

odsłaniając kolejne warstwy. stare i nowe, o pofałdowanej strukturze

lub gładkości winogron – kielichy i falbany w przepychu orchidei i kalii.

czy mogę gęściej? biec w słowie, w zbliżeniu – poszarpane wersety

z odprutą lamówką kołyszą ciałem w nieznane, jakby ogród był łodzią.

 

nabieram w płuca płynności zjawisk. nasiąkam kolorytem – w zmienności

buduję pałace dla ubogich i kryte strzechą chaty dla najbliższych w prawdzie.

są wyznania w ciszy – kolibry na gałązce jaśminu. czy dostrzegasz ten ruch,

który pozwala trwać na wysokości uniesień? i czy zbierasz plony

 

z upadków wielokrotnych? kiełkują ziarna – każda myśl zawiera energię,

wypowiedziana głośno materializuje przyszłość. uczę się rozgłaszać,

naśladując wodę pobieraną z korzeni, wędrującą do ujścia o kształcie pełni.

tutaj kwitnie księżyc, a podglądające słonce okrywa się rumieńcem,

 

śledząc nagość w poczynaniach. dedykuję ci głębię – obudziła się w tobie

laguna pełna owoców morza i pereł. zanurzona i syta – czekam. nie pozwól,

aby usta wyschły.

 

 

 

niegrzeczne wariacje

 

to jak zwijam i rozwijam treść,

kiedy czuję, że ziemia obiecana się podnosi,

niczym kurtyna z wody,

abym mogła płynnie przejść do początków

zaistnień między słowami,

odnogami rozmytymi w nieoczywistym tu i teraz,

rozbijając fale o krawędzie końców.

albo na rękach kołyszących dziecko – tą czułość co nie jest

na spęd. nieprzytomnie przejmuję prowadzenie

nad realnym zagrożeniem porzucenia wątków,

tych szczeniaków przy ruchliwej high-way,

gdzie rządzi bezsenność, tam od serca odrywa się wers.

na kliszy tli się ćma, która ledwie otarła się o sztukę.

 

przewrotnie, wypływam z innej bajki, złota rybka

spełniam twój sen w nagości i wielości przedstawień

tarło – niekończący się sezon. łaszcząc się, ocieram o świetlisty LED.

(lost in lust – as the edition of destruction)

przy śniadaniu maluję paznokcie i nucę Amy Winehouse

w zmysłowej histerii przebiegam przez czerwień

w niedozwolonym miejscu, trąc o maski sprawnych podglądaczy.

ci wciągają wszystko jak leci, im wyżej, im grubiej tym głębiej,

te ponętne miejsca jaśniejące metaforą,

bo miłość do słowa kwitnie nad Wisłą.

 

zaschło w gardle – znowu trę, aż zdrapię werniks z krzyku –

tego od Edwarda Munch’a. tym razem wystawiam się – za okno

pędzącego pociągu do cholera wie czego. echo? powracam,

kręcąc – suity na palcu, tańcząc bolero

jak bumerang na Rondzie Wariatów, na Placu Zbawiciela,

tego który nie przyzna się do błędu – stworzenia obłędu

w triumfalnej formie.

 

nadzieja w esencji. spoiwo w osoczu, w ślinie. połykacze ognia

w szafie nie śpią. igrają w kolejnym akcie odsłonięć

gdzie letnie sukienki i koronki na miarę gorących wynurzeń.

w tej plątaninie znaczeń wypełniam nadmetraż fraz,

poddaję technicznej obróbce utraconą twarz.

krytycy chętnie obdarli by mnie ze skóry, ale są zbyt pijani –

bimbrownicy wiecznie czyszczący sprzęt – szkiełko i oko.

 

niespokojna i niezaspokojona, w ciągłej gotowości odbioru

 

z nadwrażliwością podciągam rozdzielczość,

jak kabaretki z drobnym oczkiem. do twarzy mi z martwym

pikselem – w niedoskonałości szukam podobieństw

herosów, idoli. spuszczona z pasa bezpieczeństwa,

niezrównoważona, wygrywam pasaże

na rozpalonym dysku twardym – kuszę,

lęgnące się w malignie światy równoległo,

lądem, który się pojawia, kiedy znikam.

Facebook.com X.com

Zobacz również