Poniżej przedstawiamy wiersze Pani Anny Piliszewskiej, która otrzymała I nagrodę w XLII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim "O Laur Jabłoni 2022".
PRZECHODNI POKÓJ
Będzie tu spać. odkłada tekturową walizkę, mocuje się z żółcią
ścian, z kożuchami pajęczyn. zasiewa i ruch, i dźwięki. dawno nikt
nie nocował w tym przechodnim pokoju.
przyniesiona ze strychu rozkładana leżanka stęka w ramach
protestu, rury głucho zawodzą, w żelaznych kaloryferach coś uparcie
grzechocze. to drobne niedogodności, ot zmęczenie
metalu, nie ma się co rozwodzić – czas się kłaść. tam jest pościel
i piżama, i koce, a tu gasi się światło. pstryk!, zapadła kurtyna
kobaltowej ciemności na najlepszy ze światów, więc przywołuje
własny: zaprasza krzaki agrestu, kozy, kundla i nioski – nie mogła ich
z sobą zabrać, ale wnet je obejmie jak satynę obłoku; już za moment
je przepchnie do zajęczego snu: w nim nareszcie odetchną, najzupełniej
bezpieczne w chwilowej półobecności – cierpliwie przepłoszą dygot
ciała, czasu, przedmiotów, żeby mogła śnić pokój
w tym przechodnim pokoju…
OBRĄCZKOWANIE GOŁĘBI
jest tak stary jak świat, ale wioska jest starsza. są z jednego
tworzywa jego ręce-korzenie, stado kóz, rój szerszeni,
studzienka, blaszane wiadro i dziupli spróchniały gmerk.
jest półślepy, lecz widział piramidy nonsensów, kratery
nielogiczności, więc go już nic nie dziwi. dmucha w fifkę,
następnie ją nadziewa tytoniem. kiwa głową, sepleniąc: złe
należy przeczekać. [dzień jest prawie zwyczajny, porykują
zwierzęta, jeszcze wszystko na miejscu: tytanowy łeb hydry
nie nurkuje w powietrzu.] niech spróbują go ruszyć! – zresztą
nie ma pojęcia, jak powiedzieć to psu, że musi wyjechać i
mało prawdopodobne, że się wróci do domu. sprawdzał – nic
nie wskazuje stary kompas pradziadka. mądrzej wymknąć się
z krtani ziejącego absurdum, obrączkując gołębie. choć… na co
im to dziadostwo? i tak zawsze wracają. ptak to żaden geograf,
ani jakiś kartograf, a ma mapy pod czaszką. jakoś trzeba
się bronić, wyprzeć absurdem absurd, plunąć chyłkiem za siebie
na pohybel, na przekór luminarzom zamętów, handlarzom krwią,
zabawkami grozy i śmierci.
ANAMORFOZY
umarła babka, macocha, następnie kuśtyczek Antoś – dziad,
który hodował króle i pozwalał je głaskać. musiała zbyt długo
płakać lub zbyt długo przeklinać, bo, nawilgła jak karton,
rozlała się czasoprzestrzeń – już nie ma do czego
przylgnąć. zawieźli ją autobusem tam, gdzie ściany są
ciasne. złuszcza
z siebie nienawiść jak miedzianka wylinkę – wygodnie jej w nowej
skórze; już niczego nie musi opłakiwać czy pragnąć. na szorstkiej
mapie umysłu buduje szałas z gałęzi – w nim urodzi
psy, koty i Pilota-koguta. i płochliwą jaskółkę, która ostrym
pazurkiem rozsupła gordyjski węzeł. śni – i wysiewa łąki, owady
i asfodele. a
potem wreszcie odpocznie – bo to będzie niedziela.
CZARNOBYLSKA BALLADA. DUGA
Samosiołom – ostatnim mieszkańcom Zakazanej Strefy
mylą im się imiona wszystkich kotów i psów – pamiętali dokładnie, jednak
wciąż ich przybywa z siół ościennych i znikąd. mylą się dni tygodnia. o młyn
diabelski targują się deszcz i grad, czasem coś podejrzanie trzeszczy w
dyszach powietrza – jak elektryczny prąd. przesiąg idzie z zaświata. tamci,
którzy majstrują w przeźroczystych zegarach, ciał nie mają i kości. coś ich ściąga
jak magnes –grafit? trauma?korzenie? instynkt im podpowiada, że tu łatwiej
oddychać. tak, tu bliżej domu, choć daleko od świata. ślepy czas staje
dęba, w mgłach Czerwonego Lasu grzechoczą grzechotki śmierci. olbrzymieje
sarkofag. znawcy mówią, że przestrzeń ma trujące promienie – jednak nikt
ich nie widział, więc to humbug i kant. zimą do chat podchodzą zniekształcone
zwierzęta, tłuką łbami o płoty – głód usuwa z nich dzikość. drzewa ciężko
stękają. ziemia ziemię połyka: musi jeść żeby trwać. nasi z ziemią
zrośnięci – nie zgadujcie dlaczego – to idzie po linii serca. czują w żyłach
puls miejsca. i dziwne podskórne drżenia: pęd koni
apokalipsy, w które nikt nie chce wierzyć. ot, błądzące sygnały – powtarzają.
to znowu duje durne wichrzysko! bezustannie buszuje w rdzewiejącym molochu
nieczynnego radaru – DUGA śni. Bóg przechodzi, myje stopy w Prypeci…