Miejsko-Gminna Biblioteka Publiczna im. W.S. Laskowskiego w Grójcu

Wyszukiwarka

III nagroda w XLII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Laur Jabłoni 2022”

III nagroda w XLII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Laur Jabłoni 2022”

 

Poniżej przedstawiamy wiersze Pana Dawida Markiewicza, który otrzymał III nagrodę w XLII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim "O Laur Jabłoni 2022".

 

Pacho Herrera pisze w więzieniu list do przyjaciela

 

Jak myślisz, ilu z nich mówi ci prawdę?

Bo ja myślę, że nikt.

 

Szczerość niekoniecznie leżała u podstaw

udanych relacji. Każdy, kto mówił prawdę –

odpadał. Takie reguły rządziły tą grą.

 

Chyba wszyscy lubili nocne spacery w zamglonym

lesie z rozkwitającymi pąkami samochodowych

reflektorów. Odgłos łopaty i przeładowywanej

 

Beretty. Zapach wilgoci nad ranem w jednym

z moich ulubionych samochodów i tytoń

dopowiadający ograniczona widoczność.

 

Kiedy blask rozświetli moją twarz,

głowa zderzy się z pociskiem przyjaciela,

który przybędzie z wizytą

 

do więzienia o zaostrzonym rygorze.

Przebije wszystko, co miało znaczenie.

Wilgoć we włosach i wszechogarniający

 

 

chłód napełni moje serce spokojem.

Kardiogram upodobni się do wąskiej

ścieżki kokainy, której trochę brakuje.

 

Nie będzie już czego ratować.

To, co było, nie istnieje.

Byłem ostatni w Cali.

 

 

El Narco

 

To, czego chcesz nie mówi mi nic

o tobie. Ale to, czego potrzebujesz,

mówi mi wszystko.

 

Juan Nepomucento Guerra

 

Interesy to jedno, ale to co mnie określa

jest dużo ważniejsze. Zaczynałem w Matamoros

przeprawiając się przez rzekę z pakunkami

dla spragnionych gringos. Każdego dnia

unikałem chytrych spojrzeń jastrzębi gotowych

strącić mnie w otchłań. Rozszarpać twardy

głaz nieba, który toczyłem w ich stronę.

Wycierałem pot z czoła zakurzoną chusteczką.

Wtedy jeszcze nie miałem przyjaciół. To przyszło

z czasem. Chyba dobrze ich mieć, ale jeszcze lepiej

trochę spokoju.

 

To, czego dokonałem nie znaczy wiele,

ale to wystarczy.

 

 

Pocałunek śmierci, czyli Joe Gallo zmaga się

z dwoistością swojej natury pisząc list do

Richarda Witchmarka, który wcielił się

w Tommy’ego Udo

 

Moje romantyczne serca krwawi

na ulicy twego snu. Nie pomogli

kumple z celi, Camus, Sartre ani

nawet Machiavelli, przez którego

mogłem poznać własną śmierć.

 

Na Brooklynie jest taka ulica,

która trzyma mnie w kieszeni

razem z nożem sprężynowym

i sześciostrzałowym rewolwerem.

Czuje się potrzebny, nadal nieodkryty

 

w okularach przeciwsłonecznych, które

chronią od spojrzeń i zmieniają kierunek

promieni. Wyznaczam im trasę, swoim

spojrzeniem nadaję kierunek pociskom,

przyciągam jak magnes. Śmierć przychodzi

 

mnie całować, a ja wybiegam na zewnątrz

w daremną noc. Jej czułość dotyka kręgów

i mięśni, które wiotczeją utrudniając ruchy.

Zamykam oczy, zaciskam usta jak wtedy przez

sen przy tobie w tej starej kamienicy

 

z zakratowanymi oknami, przez które

nie wpadł żaden niechciany granat. Materac

na podłodze tuż obok kaloryfera przesiąkł

potem egzystencjalisty, krwią, tkanką

delikatna niczym całun,

 

przez który wsiąkałem w zapach martwych

owoców morza w ciepłą letnią noc ponad markizą

restauracji w Małej Italii i czułem obecność

kogoś innego, zupełnie niepodobnego do mnie.

Tego, kim jeszcze nie byłem w wieku 43 lat.

 

 

 

Sinsemilla

 

Nie ma płodu, nie ma nasion, jest więcej żywicy. Czas

gęstnieje w odosobnieniu. Samotność jest energią

skumulowaną w pąkach. Oddzielenie zwiększa potencjał.

 

Spaceruję łąkami i gęsto obsianymi polami. Wdycham

powiew lata i miejsce, które żywi nie tylko mój stan.

Północ u podróżnika gór Sierra Madre. Moje małe dzieło sztuki.

 

Kurz filtruje lity błękit nieba. Desaturuje krajobraz.

W końcu przyjdą sprawiedliwi, chowając się w przenośnych lodówkach

wszystkie grzechy świata. I będą niszczyć. I niszczyć.

 

I stwarzać problemy. I dalej niszczyć. Palić, grabić

i mordować jak pole długie i szerokie. Zniszczą zgromadzone

plony. W ogniu zatraci się to, co od zawsze było mi pisane.

 

Po nieudanej próbie odparcia ataku wroga, przyjrzę się temu

z daleka, ze szczytu wzgórza, ze łzami w oczach podziwiając

łunę zniszczenia dziesięciu nieobecnych w Sodomie.

 

I nie będę rozumiał ich czynów, ich słów. Niczego. Moje semickie

imię mówi, że Bóg jest lekarzem. Uleczy. Nazywam się Rafael.

Rafael Caro Quintero.

 

Bóg wybaczy. Wybaczy wszystkim. Ja muszę tylko

umożliwić im spotkanie z nim. Tak mówił stary,

dobry, święty Al.

 

 

 

Meyer Lansky inwestuje w kubańskie kasyna

 

Hawana. Lniany garnitur w kokainowym kolorze,

słomkowy kapelusz i szklanka karaibskiego alkoholu

z grzechoczącymi kostkami lodu i parasolką.

 

Inwestycja w hazard bywa mało poetycką wizją,

ale spekulacje mają w sobie odpowiednią dozę

liryzmu. Stare amerykańskie samochody poruszane

 

swoim rytmem zdobią metrum miasta. Klimat retro

bliski tak bardzo jak daleko jestem od domu.

Fulgencio Batista jest wytwornym gospodarzem,

 

ale nawet on nie chroni od wszechobecnej

samotności i wyroków wydawanych nietrafionym

posunięciom. Nie sposób widzieć to miejsce

 

w dwóch kolorach, zwłaszcza z kieszeniami

wypełnionymi kolorowymi żetonami kasyna.

Następne będzie Vegas.

Facebook.com X.com

Zobacz również