Poniżej przedstawiamy wiersze Pana Mirosława Kowalskiego, który otrzymał II nagrodę w XLII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim "O Laur Jabłoni 2022".
NOC WYSSANA ZE SZKŁA. METEORY MIEJSKIE
kiedy twarz jakoś nie chce przytulić się do snu
i kusi ciągle rozpalająca wilgoć szkła
wilgoć od jego wewnętrznej strony
puszczają szwy na zdrowej powierzchni rozsądku
i wtedy trzeba iść
miasto zabiera w te wszystkie mroczne miejsca
spomiędzy lamp neonów rozświetlonych witryn
wyzierają ukradkiem zagubione sienie zaułki wnęki
nocnym tramwajem jeżdżą szyderczo uśmiechnięte
zjawy w długich wypłowiałych płaszczach
nieznajome twarze w cieniach i rozbłyskach
gubią nagle usta oczy policzki
nieznajome lęki tulą się do ciała
jak własne
czasem jakiś nagły zaskakujący krzyk prosto w zamyślony księżyc
wraca echem i na kawałki rozbija się o torowisko
nikt tu już nie pozbiera blednących okruchów nocy
ani wzgardzonych drobnych żółtych monet
zaskakujące krzyki i twarze znikają jak meteory
grubo po północy w mieście
bliżej poranka
nawet ten stary wyga zarozumiały ulicznik księżyc
zaczyna tracić cechy ludzkie zmienia kolor
staje się bardziej ciałem niebieskim
miasto zaczyna zwyczajnieć
z szuflad skrzyń klatek
przez bramy okna i drzwi
wypuszcza przechodniów i gołębie
teraz już tylko mieszkańcy miasta
jadą tramwajami
SPEŁNIENIE
zacierały się kontury wież i gór za widnokręgiem
przygniecione kamieniem nocy
szare kłębki przeróżnych codzienności
poniewierały się po zawzięcie milczących podłogach
pośród resztek okruchów mikronów
dawno ostygłych euforii i szans
zasychały złudy po kątach
jednak o świcie
coś kiełkowało w wybujałym łonie mgły
idącej od lasu
o zadziory ostre krawędzie odchodzących wizji
jeszcze się wzrok rozdzierał na strzępy
lecz zaraz potem zdumienie rzucało na kolana
kiedy nagle na lśniącym kamieniu poranka
przysiadła siwa pliszka
z długim ruchliwym ogonkiem
zasłaniała sobą
horyzont Rzym Paryż
piramidy i Mount Everest
OTCHŁANIE
noc wrzuca do morza wszystkie konstelacje
płynie wysoko utartym szlakiem
wielorybi łeb księżyca
roztrąca po zakątkach nieba
senne rybozbiory
otrząśnij się w takiej chwili
z zimnych łusek niepewności
nieprzytomne wicie się w piasku pościeli
pozbawia śluzu krępującego zmysły
ciche galaktyki milczą preludium
oceany na strunach fal
zaczynają rytmiczne granie
sonaty wstępnej
STOP, STOP, STOP …
wietrze
który bujasz w głowie
zmęczonej tasowaniem obrazów kolorów i form
rozwiń tę przestrzeń
jak dywan
wygarnij wszystkie białe kuleczki
schowane w ciemnych zakamarkach
natrętnych niepokojących snów
w delikatnych kokonach
mogą drzemać jak dobre duchy
poczwarki nadziei i wspomnień
nie zawsze
trzeba się budzić
warto stanąć jeszcze na samym środku pola
tuż pod skowronkiem
nie bronić się
lecz pójść w ten wiatr
i mu się poddać
nie odchodzić
kiedy znów jest się dzieckiem
pochylonym nad mogiłą motyla
i znów po raz pierwszy
sylaba po sylabie
czytać ogródek las i łąkę
przesmakować jeszcze raz to zdziwienie
kiedy kropla żywicy na ręce
nie chce zamienić się w bursztyn
zostać przy kokonach
poprzemykać po tamtych ścieżkach
nie przytomnieć
zatrzymać się u wszechświata kałuży
i zazdrościć kijankom
zrobić to jeszcze
nim będzie za późno
na wczoraj