Wiersze zdobywczyni wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Laur Jabłoni ‘2017” – pani Bożeny Kaczorowskiej z Warszawy.
Godło „Mira Belka”
Poeta stacza się w wiersz, zgodnie z prawem
Przejadły ci się malwy w polskim
krajobrazie i wyjechałaś do Włoch.
Podziwiamy piękne widoki, a poeta stacza się
w wiersz, zgodnie z prawem grawitacji. W głowie szumi
od nabrzmiałych metafor. Dmuchamy na zimne; musimy
głęboko zakopać wiersze, by nie obsikał ich pies,
nie wykopał przypadkowy turysta.
Tlimy się jeszcze jak wystrzelona w niebo gwiazda
papierosa, z której żar dogasa beznamiętnie w trawie.
Nasze mieszkanie ma dwa zamki, królewno – a ty narzekasz, że to tylko
marne: „em-trzy”. Powiedz coś! – Niech wreszcie padną te słowa, a potem
się podniosą. Bo życie, – królewno, czai się w nas jak pantera. Gotowe
jest czasem na skoki w bok. Gryziemy się ze sobą, bo przytłacza nas
najeżone iglicami miasto. Tu gończe psy-buldożery warczą na stare cegły
wykopane z ziemi. A latarnie dają popalić przez całą noc.
Więc nie dziw się, że poeta czasem musi stoczyć się w wiersz.
Dmuchać na zimne. Głęboko zakopać wiersze, by nie obsikał ich nikt,
nie wykopał. A cały dowcip polega na tym, żeby się z tego nie śmiać.
Litania do groszku
Gdy ten żarłoczny kapitalizm
rzuca się nam do gardła.
Z talerza patrzą na mnie wielkie oczy
rosołu. Przełykam je, zanim czarne
wielokropki pieprzu sparzą mi język.
Myślę o kurze. Straciła życie dla sprawy.
Z rozwartego dekoltu jej piersi sączy się
sos, stempluje świąteczne serwety.
W ciasnym imadle szczęki szamocze się
jeszcze zielony groszek. On także
jest tu bez szans.
Bo rządzi nami fetysz trawienia.
W ręku jabłko, – a może berło?
Pamiętaj, to dla Ciebie
malowałam usta landrynką.
Ktoś w morzu Martwym robi odwierty, szuka złóż.
A my nurkujemy w rzece słów. W naszych
palcach błyszczą łuski kartek.
Po twojej szyi pełznie wytatuowany wąż.
W moim ręku jabłko, – a może berło?
Słychać uderzenia deszczu.
Ciche kiełkowanie nasion.
I jak pięknie puszcza się fiołek w światło.
Ciepłe elektrony ocierają się o siebie, aż rozbłysną.
Ta chwila może zrodzić wiersz. Będzie smakował
jak dojrzała figa. Czysty karmel rozpłynie się w ustach.
na chłopaka
słone i gorzkie. słodkie i mdłe, te wszystkie
cykle. i tylko burza loków wisi w powietrzu;
gotowa, jak róża. na ścięcie.
mężczyzna zjada babeczkę
i uchodzi mu to na sucho.
a mi spóźnia się pociąg, przelew i okres.
strzeliste wieże gotyku są jak nadziany facet.
lubią błyszczeć i potrzebują do tego cudzych oczu.
obcięłam włosy na krótko. czy dałam powód,
by nazywał mnie chłopczycą? to było tylko
zwykłe hartowanie róży. chęć sprawdzenia
czy straci kolce.
jednak coś w niej pękło, potem zakwitło,
jak we mnie. lubię ostre. jem teraz dużo kwaśnego.
mówią, że to na chłopaka.
bo na dziewczynkę, to raczej na słodkie. ma się chęć.
W drżącej poświacie
Drgania w nas,
jak to światło na końcach sznura.
Grające w nas światło kontrastowało z cieniami drzew.
Wszystko, co mieliśmy sobie wtedy do zaoferowania
mieściło się w kruchej sztuce obietnicy.
Wilgoć z rzeki podchodziła zbyt blisko i osadzała się
w delcie ciał. Byliśmy nadzy i dzicy. I tak samo
jak oni; bez-wstydni i bez-ograniczeń.
Krajobraz po męsku surowy wchodził w orbitę świtu.
A my, niczym te ptaki, szamotaliśmy się w skrzydłach
ramion. Zupełnie jakbyśmy chcieli,
zbudować gniazdo przy brzegu.

