XLV Ogólnopolski Konkurs Poetycki „O Laur Jabłoni 2025” rozstrzygnięty!
Z przyjemnością ogłaszamy wyniki Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „O Laur Jabłoni 2025”, organizowanego przez Miejsko-Gminną Bibliotekę Publiczną im. W. S. Laskowskiego w Grójcu. To wydarzenie o bogatej, wieloletniej tradycji, które na stałe wpisało się w krajobraz polskiej kultury literackiej. Od czterech dekad konkurs przyciąga poetów z całego kraju, tworząc przestrzeń dla debiutów, artystycznych poszukiwań i autentycznego dialogu poprzez poezję.
Ideą konkursu jest wspieranie i promowanie twórczości poetyckiej autorów niezrzeszonych, dla których konkurs bywa często pierwszym krokiem w stronę szerszego zaistnienia w świecie literatury. Nagradzamy oryginalność, szczerość i literacką jakość, dlatego każda edycja opiera się na tekstach dotąd niepublikowanych i nienagradzanych.
W dniu 7 czerwca 2025 roku odbyło się posiedzenie Jury, podczas którego dokonano oceny nadesłanych wierszy. Komisji przewodniczył Pan Andrzej Wołosewicz – poeta, krytyk literacki i filozof. Członek Związku Literatów Polskich i autor tomików: „Prawdziwą podróżą naszego życia jest podróż wewnętrzna”, „Monogram ze starych zegarów” i „Każdy Twój krok prowadzi nad Styks”. W Jury zasiadła również Pani Izabela Zubko - poetka, recenzentka, tłumacz. Autorka piętnastu zbiorów poetyckich, laureatka wielu nagród. Jej wiersze zostały przetłumaczone na język ukraiński, litewski, rosyjski, angielski, francuski, węgierski, chorwacki i telugu. Swoją obecnością konkurs uświetnił również profesor doktor habilitowany Paweł Soroka. Polski politolog i poeta, który opublikował pięć tomików wierszy i dwa arkusze poetyckie. Jego twórczość odnajdziemy również na łamach kilkudziesięciu czasopism i w kilkunastu antologiach i almanachach.
Miejsko-Gminna Biblioteka Publiczna im. W.S. Laskowskiego w Grójcu z całego serca dziękuje Panu Kazimierzowi Kochańskiemu za nieocenione wsparcie merytoryczne, troskę i zaangażowanie. Bez Jego obecności, serca i pasji ten konkurs nie mógłby się odbyć.
Komisja konkursowa, wcześniej szczegółowo zapoznała się ze wszystkimi zgłoszonymi utworami. Obrady przebiegały w atmosferze zaangażowania, wnikliwej analizy i żywej dyskusji nad poziomem oraz oryginalnością nadesłanych tekstów. W dyskusji pojawił się wątek sztucznej inteligencji i jej wpływu na generowanie twórczości.
Konkurs od wielu lat cieszy się niesłabnącą popularnością, co potwierdza liczba uczestników oraz wysoki poziom literacki prac. Laureaci zostali wyłonieni spośród bogatego grona zgłoszeń. Utwory nadesłano z różnych miejsc w Polsce, a nawet z zagranicy. W tegorocznej edycji Jury zwróciło szczególną uwagę na różnorodność stylistyczną, świeżość języka oraz autentyczność przekazu poetyckiego. Po starannej analizie wyłoniono laureatów oraz przyznano nagrody.
Pierwszą nagrodę otrzymała Irena Wanda Niedzielko.
Drugie miejsce zostało przyznane Luizie Wilczyńskiej.
Na podium znalazła się również Anna Piliszewska, zajmując miejsce trzecie.
Komisja przyznała nagrodę specjalną za zestaw wierszy o tematyce grójeckiej Sylwestrowi Sykutowi.
Dziękujemy wszystkim uczestnikom za przesłane zestawy, a zwycięzcom serdecznie gratulujemy osiągniętego sukcesu!
Najlepsze utwory zostaną opublikowane na naszej stronie w najbliższych dniach. Zapraszamy Państwa w tę poetycką podróż.
Anna Skoczylas-Mikołajczyk
Pierwsza nagroda: szczęśliwa trzynastka (numer 42)
INTERPRETACJE szczęśliwa trzynastka (numer 42)
chciałam pokazać ci rzekę
którą dobrze znam
w tym celu
zbudowałam dla ciebie most
ze słów
ale nie mam pewności
że zobaczysz tę rzekę taką
jaką ja ją widziałam
nie mam nawet pewności
że to będzie ta sama rzeka
ani czy w ogóle
znajdziesz ten most
OSTATNI LIST OD PEWNEJ POETKI szczęśliwa trzynastka (numer 42)
dzisiaj przeczytałam ostatni list od pewnej poetki
powiedziała mi że świat już zaczął
zacierać ślady mojego istnienia
i że jestem bardzo samotna
a będę jeszcze bardziej
bo zawiodą mnie
nawet wiersze
zostanie
tylko
łza
PRZEKŁAD szczęśliwa trzynastka (numer 42)
napisałam wiersz
chciałam go przełożyć na inny język
nie udało się
przetłumaczyłam każde słowo
ale nie przetłumaczyłam wiersza
po drodze wyciekło wszystko
co było… miedzy wierszami
DOBRYMI CHĘCIAMI WERSY WYBRUKOWANE szczęśliwa trzynastka (numer 42)
moja poezja
próbuje coś wyrazić
usiłuje kogoś czegoś bronić
stara się komuś dać do myślenia
chce kogoś do czegoś zachęcić
gotowa z kimś z czymś polemizować
pragnie o kimś o czymś opowiedzieć
ale w żadnym przypadku
nie robi tego rzetelnie i ostatecznie
jak każda inna poezja zresztą
Druga nagroda: KRUK (numer 87)
Świt KRUK (numer 87)
Światło wbija się w miękkie podbrzusze nieba
ląduje na kołdrze odsłania ciało i kurz
na rzęsach ostatnie cienie chowają się po kątach
gdy ja wciąż przecieram zdumienie dziwiąc się własnej obecności.
Jeszcze przed chwilą mówiłam jestem
do cydrów cyprysów winnic i ptaków bliższych niż serce
a teraz próbuję wygnać przedawkowany sen jak efekt uboczny istnienia
co korzeniami sięga próżni zamiast raju.
Niebo lewituje nad ziemią
jak ciała świętych w nagłym porywie zachwytu
- porta semper aperta – mówię wpatrując się w nagi błękit
tej drogi nie da się zgubić.
Tu stał dom KRUK (numer 87)
Tu stał dom stół trzy krzesła i człowiek
nim świeże gałęzie nowalijki rozkładu wgryzły się w ściany
nim fundamenty pękły podłoga napuchła korzeniami
stałeś tu nieruchomy widz w pozie do zdjęcia w czerni i bieli
jakby kolor był tylko niepotrzebnym zbytkiem.
Zmurszałe deski wyglądają jak otwarte złamanie
czekając na dotyk znajomej dłoni
z pustego komina wciąż leci mgła.
Wilgotne mury nadają się tylko do amputacji.
Pamięć rzeczy jest dłuższa niż ludzka
ich cierpienie trwalsze
ciebie już nie ma a one wciąż są skazane na ruinę
na tę powolną śmierć co nie zabija
od razu sufit ustąpił miejsca niebu chmurom i ptakom.
Lepiej obrócić się w proch.
Scenka rodzajowa KRUK (numer 87)
Najbardziej lubił puste kościoły
monumentalne wielkie nieba
choć sam już nie wierzył nikomu nawet sobie.
Widziałam go człowieka w ostatniej ławce
nie celnika i nie prostytutkę
bez aspiracji i bez nadziei
pisał wiersz piórem martwego anioła.
Lepiej jest być jak dziecko
co nie zna jeszcze przekleństwa wiedzy
że ciało to ból w stanie stałym i wiecznie nienasyconym
nieodporne na miłość i śmierć z wyrokiem chwilowego trwania
światło pełznie pod powiekami nigdy nie obiecując szczęścia.
Świat to urywane ruchy ołówka na pustej kartce papieru.
Ziemia niczyja KRUK (numer 87)
Udawaliśmy wiosnę by przykryć naszą nagość
choć jednym listkiem
pod figowcem garbatym i chudym
tkwiły bezbronne ciała osobne i obce
jak dwa różne gatunki istnienia
i tak nastał wieczór dnia ostatniego.
Nie ma gdzie schować winy
gałęzie dają cień tylko nocą
uważna ocieram każdy ślad zbrodni
sen to najlepsze alibi
dla łez i dla krzyku co woła jak niechciane dziecko
jednak czas odbiera niewinność
prawda waży więcej niż potrafi unieść
najsłabszy mięsień – serce.
Tylko taki raj nam został
tylko takie szczęście
Opowieść KRUK (numer 87)
Do twarzy mi w tej peruce
zimą nie będę musiała nosić czapki a latem
latem się jeszcze zobaczy
może odrosną mi włosy kręcone a może zwykłe jak dotąd kędzierzawe
może zdążę jeszcze zakryć ich siwiznę farbą
żeby wiesz lepiej wyglądać
bo u nas taka tradycja góry się nie zamyka
wieko jest otwarte trzeba dotknąć ręki bym nie straszyła
(tu wybuch śmiechu)
tylko boję się trochę o wnuka
on ma trzy lata i nie wiem czy zrozumie
ja nie rozumiem
odżywiałam się zdrowo
joga aerobik brak cukru alkohol tylko od święta
a teraz zobacz nie mam piersi
poczekaj to dla ciebie moja sukienka z dekoltem
w kwiaty ta co ci się tak podobała
przyjdź w niej do mnie jak umrę
niech się ucieszę
że mogę się jeszcze na coś przydać
Trzecia nagroda: Śreżoga (numer 105)
W SAMO POŁUDNIE Śreżoga (numer 105)
szukam sennego dnia – spłowiałego jak arras, pachnącego goryczką
rudziejących kasztanów, dropsami i kalafonią. w samo południe
cienie Sukiennic robią się wiotkie – upadają gołębiom i kwiaciarkom
do nóg. odmierzane krokami hejnalisty sekundy ciągną się niby
krochmal. coraz mniej kurzu, ptaków, liści
w ciężkim powietrzu. szukam zgubionej chwili, siebie z długim
warkoczem, wysokiego chłopaka o oczach zimnozielonych.
dokoła cokołu Mistrza kręcą się osowiałe grupki obcokrajowców,
wszystko jest jakieś inne, nieomal odrealnione. szukam klucza
do snu – jeśli znajdę, usłyszę niewidzialną dorożkę, bo przyjdzie
Karakuliambro – nieśmiertelny Konstanty, machnie piórem
i naraz w krąg zapachnie liryką, zaczarowany konik zgubi srebrną
podkowę, znużone kamienice zrzucą z siebie kapoty
niebotycznej acedii, wstecz pobiegną wskazówki tykających
zegarów. wiosny, lata, jesienie z nagła ruszą galopem
i plantami spacerem przewędrują pod rękę cienie tych, których
nie ma. i w znaki zapytania wygną szyje łabędzie, zdziwione
własnym istnieniem. i my w kusych jesionkach, z tornistrami na plecach
pójdziemy sobie naprzeciw – i może się rozpoznamy w młodym
cieple widzenia, w krążeniach zbudzonej krwi
- szczęście!, spadnij kasztanem w sowiookiej godzinie…
UROCZYSKO Śreżoga (numer 105)
spłoszona jak sen gołębia kwaśnymi deszczami
maili, zdjęłam szpilki, garsonkę. w wystrzępiony neseser
spokowałam jedynie srebrny grzebyk po matce, haftowaną
poduszkę i pierścionek od ciebie. wychodząc, domknęłam
drzwi – nie dzwoń, nigdy nie pytaj
jak znalazłam tę ścieżkę wiodącą na uroczysko – niewidzialną
szczelinę, gdzie nie znajdziesz budzików, a jedynie głos szpaków
ogłasza seledynowe, z pestką ugru,
godziny. tu nie ma anten, laptopów, maszyn, czołgów i dronów,
i zamiast krokwi nad głową chroboczą łodygi
malw. i słyszę jak płyną krople, jak skapują z baldachów
roślin, które nie znają ostrza pił i siekiery. tu szorstkie
języki zwierząt wygarniają z ufnością z dłoni trawę i zioła,
a drzewa drżą gałęziami wichrowo i monsumowo, tu
jest miejsce, gdzie w sobie
łatwo odnaleźć spokój, jeśli chce się otworzyć stary kufer
na sny - sny jak wełna, i któryś tak po prostu przymierzyć
niby mechaty sweter. piję czas, gdy dojrzewa i skapując, zostawia
słone ściegi na wargach. ukradłam owoc
granatu podobnego do jabłka – zjem go sama. i będę
tak jak Lilith [nie Ewa].
BIURKO Śreżoga 105 (numer 105)
z domu mojego ojca wynoszą dębowe biurko – dosyć długo czekało
w zaciemnionym pokoju, świadkując brzęczącym ciszom, schnięciu
roślin i godzin. na czarnych, szerokich pasach dwaj mężczyźni
w drelichach podźwigają je zgrabnie i przenoszą przez próg. przez
uchylone lufty wpada przygodny promień – przenika
łachman zasłony, który łamie się, kruszy. w leniwych krążeniach pyłu
kręci młynki i drga. słychać auto, jadące za przegrodą parkanu, gwizd
i dzwonek roweru. jakieś dziecko się śmieje, potem zaczyna płakać.
przez rozdziawioną bramę wjeżdża półciężarówka na zgnuśniałe
podwórko. grzebią kury, pies szczeka. mężczyźni
klną i spluwają, bo mebel utyka w drzwiach – trzeba ostrzej
nachylić, potem przepchnąć go bokiem. ruchy stają się gniewne
gdy klinuje się drewno. robotnicy się pocą i przestają być mili. miało być
rach-ciach-ciach! należy się stówa więcej. nikt się hec nie spodziewał, a
naraz takie mecyje; leciwe, poczciwe biurko,
spolegliwe, posłuszne, niespodzianie się stawia, pokazuje pazury.
zapiera się, strzela focha. dębowe cielsko w futrynie
tkwi; na cal nie ruszy. ani myśli popuścić – jest uparte jak człowiek. tak
jak ojciec – do końca zawzięty, mimo choroby. trzeba użyć siekiery
- rozpryska się
dobry nastrój. rana mebla uwiera – olbrzymieje upiornie, ewidentnie
jest ludzka. za to my drewniejemy – i coś stęka nam w środku,
coś się chyłkiem rozwarstwia. ulatnia satysfakcja z zysku
większej przestrzeni. mądrzej było nie ruszać – niechby stało gracisko.
po co tyle zachodu? popękana szuflada, wysunięta jak język,
popiskuje pod łomem, tak jakby dziwiła się...
BALLADA O ŁĄTKACH Śreżoga (numer 105)
samosiejko maciejko, nie da się z ciebie wróżyć,
żaden z ciebie pożytek – a dlaczego? a ludziom
prościej wbić szpilkę w paluch, niż w koniuszek
języka.
to głupawy chłopaczek, nie powinna go
rodzić, mieliły w koło ozory. ale matka to matka.
czego tu się spodziewać, przecież to zwykła
szwaczka, na dodatek bez chłopa.
gość w dom, Bóg w dom – lecz bieda jeśli gościem
powszednim, to strapienie i chandra. a czy to grzech
dopłynąć, gdzie korzenie, kamuszki i bielszy od mąki
piach?
żal – są wytrwalsi, silniejsi. łątki spłoną, gdy krążą
nad miedzą albo ugorem przy wypalaniu traw. a potem
jedynie księżyc blady jest jak opłatek
i byle jak świeci sino.
jak żarna mielą ozory. tak już świat urządzony:
w miodowe serce z piernika szpilka weszła
jak w masło. samosiejko maciejko, nie wywróżyłaś
szczęścia ludziom – łątkom
- dlaczego?
Nagroda specjalna: Sadownik snów (numer 79)
1. Sad w Belsku Dużym Sadownik snów (numer 79)
W Belsku jabłonie są starsze niż pamięć –
rosną jak gdyby znały każde imię,
co przeszło przez tę ziemię w kaloszach i z sercem.
Sad nie krzyczy, nie błyszczy jak miasto.
Tutaj życie dojrzewa pod białym kwiatem,
a śmierć – jeśli przychodzi – to cicho,
jak chłód od Wisły o świcie.
Nikt nie mówi tu wielkich słów,
ale w tych ciszych jabłkach
mieści się wszystko.
2. Grójec nocą Sadownik snów (numer 79)
Miasto jak niedomknięta książka,
strona między rynkiem a mleczarnią – zagięta.
Cisza, która zna smak
gęstej śmietany i krwi z walki o wolność.
laternie śpiewają światłem,
a chodniki – pamiętają pośpiech chłopców
co biegli za marzeniem lub dziewczyną.
Grójec nie potrzebuje metropolii.
To serce wystarczy – gdy bije swoim rytmem.
3. Jabłoń pod Jasieńcem Sadownik snów (numer 79)
Tu jabłoń mówi z akcentem starego nauczyciela,
co znał jeszcze przedwojenne podręczniki.
Korona jak rozłożona modlitwa,
gałęzie – ręce, co wciąż chcą trzymać świat.
Pod nią chłopiec pierwszy raz pocałował dziewczynę,
a potem wracał tam, gdy wszystko przestawało mieć sens.
Jasieniec to nie tylko miejsce.
To punkt odniesienia –
dla tych, co wracają do siebie przez drzewa.
4. Cmentarz parafialny w Lewiczynie Sadownik snów (numer 79)
Kamienie mówią.
Nie głośno – raczej jak modlitwa pod nosem.
Imiona wyżłobione w marmurze
są bardziej prawdziwe niż te z facebooka.
tu pamięć układa się w rzadki jak marchew w ogrodzie:
Matka. Ojciec. Syn. Wojna.
Lewiczyn to nie tylko śmierć.
To miejsce, gdzie życie wraca na Wszystkich Świętych
z zapachem zniczy i ciszy.
5. Psalm Grójecki Sadownik snów (numer 79)
Bądź pochwalona, ziemio owocująca!
Ziemio trudna, żylastą orana,
łzami podlewana – przez dziadka, ojca, matkę.
Nie jesteś łatwa. Ale jesteś prawdziwa.
Nie dajesz jabłek za darmo.
Nie karmisz pustką.
Twoje niebo – niskie, jak pochylony rolnik.
Twoje słońce – ostre, jak zaciśnięte usta przed suszą.
Twoje dzieci – rozjechane po świecie,
ale z torebką grójeckich antonówek w plecaku.
Niech każdy wracający cię błogosławi
z okruszkami ziemi w butach.