Poniżej przedstawiamy wiersze Pana Piotra Tomczaka, który otrzymał wyróżnienie w XL Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Laur Jabłoni ‘2020”
Piotr Tomczak - „SEN, W KTÓRYM POJAWIAJĄ SIĘ KWITNĄCE JABŁONIE, ZWIASTUJĄCE KONIEC KŁOPOTÓW I POCZĄTEK WIELKIEGO SZCZĘŚCIA”
Tren II
Ceremonie pogrzebowe były, jak to bywa, nudne i męczące. Zimno w kościele, co
wkurwiało wobec zapoconej nylonowatej koszuli pod ciasną marynarką. Tandeta
katolickiego obrządku sprawowanego w języku polskim.
Jeden jaśniejszy moment tego spędu to buzi-buzi z całkiem niezłymi cipami z jakiejś tam
rodziny, z którymi nie widziałem się jakieś 40 lat. Miłe było to mizianie po policzkach.
Drugim było jedzenie całkiem nieźle przyrządzonego schaboszczaka na stypie w pizzerii
koło szpitala, którym często przebywał i w którym dogorzał nieboszczyk.
Tren III
Mówiłem durniom, że jak chowają się w mundurze, to powinni dać do tego białą koszulę, ale
nie: chcieli dać zieloną; w końcu nie dali, bo nie dała się wyprasować. Mówiłem – oczko
końcówki akselbantu powinno być przykryte, a zostawili zahaczone na wierzchu na guzik.
Buty też byle jakie. Wszystko: „i tak nikt, oprócz nas, nie będzie tego widział”.
Gówno, a nie prawda: znajomi przyszli do kaplicy przy prosektorium. I jeszcze brat narobił
tyle fotografii, które porozsyłał w różne strony . . .
Tren IV
Nie powiem, żeby wiadomość o śmierci mnie jakoś specjalnie przygnębiła. Była chyba
troszeczkę przyjemna; była też nieco poczucia dziwności.
Akurat jadłem rzepę, zakupioną uprzednio w Lidlu, i nie przestawałem chrupać, gdy matka
mi oznajmiła, a potem jeszcze oznajmiła innym.
Najgorzej było, jak sprowadzili gnoja po ostatniej hospitalizacji: już sama zapowiedź mnie
mocno wkurwiła. Otwieranie drzwi od mieszkania – od razu przykrość, smród jednych z
najtańszych papierosów. Potem druga: leżący na podłodze, przebierający nóżkami jak
przewrócony na grzbiet robak i nieodpowiadający na pytania. Kiedy przyjechali matka i
brat, okazało się, że się jeszcze zesrał. Na szczęście powstrzymałem się od podnoszenia i
podcierania, pozostawiając to bardziej go kochającym, czy może raczej: „mniej
nienawidzącym”.
Tren V
Najfajniejsze jest to, że skurwysyna już nie ma: wreszcie w mieszkaniu jest czyste
powietrze, nie ma kilkakrotnego nocnego trzaskania drzwiami, pierdolenia, że „zimą jest
dzień krótki i jest zimno, a latem jest dzień dłuższy i jest ciepło”, wreszcie można korzystać
z łazienki bez obrzydzenia i lęku.
Kiedy jeszcze był, to było kilka barier, które należało pokonać: najpierw głuchoty, zanim
znajdował i zakładał aparat słuchowy, mijało około pół godziny; następnie trzeba było
przebrnąć przez naturalną, a także wynikającą ze starości, tępotę – po kilkakrotnym
powtarzaniu, wreszcie jarzył, o co chodzi, zajmowało to drugą połowę godziny; w końcu
odpowiedział: „nie wiem”, „gdzieś tam jest”, „oj tak, tak” albo mówił takie okropne głupoty, że
aż bolały mnie zęby.
Może zatem Bóg istnieje? Działa wolno, ale sprawiedliwie? Po około pięćdziesięciu latach
wreszcie uwolnił mnie od szkodliwego, wstrętnego i demoralizującego towarzystwa . . .
Tren VI
Jeździło się do rodziny, raz tu, raz tam. Krótkie dni, zimno, sezon grzewczy, stąd tylko
choroby, z tego biegania po grobach, z okazji święta. Potem przestałem się wysilać, z
lenistwa lub przekonania.
A teraz – nie jesteśmy wcale gorsi: od kilku miesięcy też mamy swojego zmarłego. Leży
higienicznie w formie popiołu w słoiku w wygrzebanym dole na cmentarzu o jakąś godzinę
marszu stąd. Sami sobie przyjeżdżajcie na Wszystkich Świętych! My, bezpośredni
strażnicy grobu, nie musimy już pętać się po odległych wioskach i jeszcze bardziej
trudnych do znalezienia miejscach grzebalnych.