Dziś zamieszczamy wiersze zdobywcy wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim
„O Laur Jabłoni ‘2019. Pan Tadeusz Wojciech Roszkowski” z Nowe Sącza użył pseudonimu „Lalkarz”.
lalkarz
Dziecięca kołysanka
A w niej kiełkuje biała noc, rozrasta się
dzika winorośl, ciemne ptaki jak płaty sadzy
osiadają na polach, jak sen,
lepki sen, a w nim dwie fotografie,
wrzesień 1941 Kijów, Babi Jar, matka na chwilę
przed śmiercią tuli do siebie dziecko.
To zdjęcie będzie świadkiem w procesie norymberskim.
Chłopak w mundurze SS, zanim zacznie mordować,
pisze: Tęsknię do Ciebie, mamo.
Skąd wiem?
Od niego, kiedy rok później na mrozie był ciałem,
kiedy je przeszukano, miał jeszcze
inne zdjęcie, więc wiem, ale nie wierzę,
że sam wcześniej był ciałem
ciepłym pod sercem matki, nad kołyską
dziecięca pozytywka Sterntaler la le lu la le lu
la.
Latolistek cytrynek
Z naszego domu pamiętam
jednodniowego motyla na szybie,
patrzyłem na niego godzinami,
na szybę,
byłem z nim całe jego życie.
Popołudnie nasączone lipcowym smutkiem,
wieś grzęznąca w upale, Mała Śmierć
zataczając się, niesie zapach skoszonej trawy,
gęstniejące powietrze.
Plamy słońca
i cienie jak małe psiaki leżą pod schodami,
ciała wiotkie, bezbronne.
Nocą było duszno,
chociaż wiatr smagał skórę ziemi, drobne brzozy
zmierzwione niczym sierść;
jutra tak nierealne: ślady po cieple, białokreślony
kilim lasów i łąk, wrony dziobiące kwaśne ostrężyny.
Gorzkie gody
Zostaje ciepły skrzep oddechu na szkle,
ważki dogasające we włosach, gdy mówisz: Każdy
płód można pochować, wszystko jest
stanem nietrwałym. Lilie w oczach jej lalek,
i słód, i późny grudzień, światło rozszczepione na mrozie,
nim ściemnieje, naszkicujmy jej jakąś twarz, wypiszmy
akt zgonu, ale wcześniej przecież powinna przyjść
na świat, w USC spiszmy akt urodzenia, dajmy imię,
powiedzmy Joanna.
Powiedzmy, że przeczuwamy już płeć,
choć płci u takiego drobnego płodu nie widać, więc niosę
słój cięższy niż poród do zakładu genetyki w strzeliste
okna na tle ściany lasu pachnącej żywicą,
niosę słój, na moich rękach dogorywa
dzień, słońce w szkarłacie jakby zranione do krwi
wyżarza się, rozpina na blejtramie zmrożone płótna
śnieżnych krajobrazów.
Jaskółka, jaskółka! Odwracasz głowę, bo chwile
podbite są śliską podszewką lęku. Bo nikt
nie jest bardziej obcy niż ktoś, kogo się kiedyś kochało,
niż ja.
Puste gniazda, kosy
Przyniosłem ją w słoiku, w szpitalnym pojemniku
na odpad biologiczny. Strzępki niespełnionego bytu,
który nie chciał zamknąć się w ciszy,
martwym punkcie na morzu, samotnym seansie
w pustym kinie. Wierz mi, stąd nie można po prostu wyjść
na palcach, tylnym życiem, bo nie ma innego
życia niż to: jeśli znają już płeć, tożsamość,
trzeba czekać – firma pogrzebowa, ustawa o pochówku,
okadzanie dymem.
Nie słoik, nie reklamówka.
Uciszcie fortepiany i niech żałobnicy
Przy głuchych werblach trumnę wyniosą z kaplicy.*
Szybko! Za plecami, na ośnieżonym jeziorze skrzypią kroki
odwilży. Kruszy się deszcz w żyzne iły – szybciej,
żałobnicy! – zanim wzejdą kłosy, już na gałęziach
berberysu połyskują kosy.
*W.H. Auden „Funeral blues”
Dziewczyna w karminowej sukience
Jeśli jest sierpień, to niebo opada ze szpuli w miodzie
i błękitach. Szeleszczą ptaki budzone w listowiu,
kroki nielicznych przechodniów. O szóstej nad ranem
siedziała na ławeczce pod Ratuszem w Grójcu,
wiecznie młoda, wilgotniały jej włosy w modrym oddechu
miasta, kosmyk wkładany do ust. Po tym ją rozpoznałem:
sukienka po zmarłej, zapach, którego nie sposób zmyć,
ślady tytoniu na palcach. Półuśmiech, niepewny, wyraźnie
zaskoczona, z podwiniętą rzęsą pod bladą powieką.
Uciekałem na północ, w sny o piaszczystej ziemi
sypanej na wietrze, o krzewach, które zaczną linieć
jesienią, o śpiewie cierni, ostrych turzyc. Mijałem wieżę
ciśnień, bielone domy, za oknem rzemyki światła między
gałęziami. Kim jesteśmy? Uczynkiem, zaniedbaniem? Myślą
o pierwszej osobie widzianej na plaży? Tak, to była Śmierć:
Zdziwiłam się w Grójcu, mieliśmy się spotkać tu, w Jastarni.