Ela Galoch
Swojskie pejzaże
Na stary dwór najlepiej patrzeć spod półprzymkniętych powiek.
Pokoje na dole rozerwą spowijającą czerń lisimi źrenicami,
mimo że między tym, co jest tam, a tu – istnieje tajemnica. I ściany
staną się lekkie, wyrosną ponad przeciętność nocy. W tej wizji
oswajają się nasze lęki. Bo w śniegu każdy podupadły dom wygląda
jak zaczarowany. Egzotyczne rośliny mróz sadzi na resztce szyb.
Znów mieszkają w nim hrabiny, pełne dumy, w otoczeniu srebra,
aktów i służby. Śpiewają po francusku, grają na fortepianie.
Szpakowaci panowie trzymają ich dłonie, nacierają, rozgrzewają.
Zapachniało starą wiśniówką i namiętnością. Wyznają głód bliskości
urywanymi zdaniami, rozpoczął się bal śnieżycy i wiatru.
Lodowe diademy zatrzymują się nawet we włosach licealistek,
co z ciekawości zapuszczają się do dworskiego parku. Śnieżne papugi
siadają na ich współczesnych płaszczach niczym ozdobne ornamenty,
czyniąc z nich zaginione księżniczki. Każdy ich ruch, pochylenie ciała
przypomina pląsanie chochlików na tle rozbielonych pól.
Może nigdy wiosna nie nadejdzie, znikną stawy, drogi i wiecznie
będzie istniał ten nieprzewidzialny świat? Przecież nawet gałęzie drzew
przypominają kryształowe lichtarze, płonie w nich zachodzące słońce.
Tylko z oddali ujadanie psów budzi ze snu.
Ela Galoch
W poszukiwaniu pradziadka
1918
Tam pod jarem, gdzie w wojence padł,
wyrósł na mogile białej róży kwiat.
Wydaje się, że legioniści ogłuchli od chaszczy; pod jałowcami
pogubili metalowe guziki. Ale w księżycowe noce
wychodzą z ukrycia grzać się przy biwakowych ogniskach.
Staje się gwarno i śpiewnie od ułanów, parskania koni.
Każda mogiła będzie opowiadać o dziewczynach z wodewilów,
zagubionej pończosze czy żonie; o tym miejscu i ostateczności.
O oddziałach, które stawały jak średniowieczne krucjaty
na tle płonących dworów i spoconego nieba.
Cmentarze to nie pustka: bo, mimo że leżą obok siebie wrogie armie,
to nie są dla siebie wrogami. Tak naprawdę nikt nie umiera dla cesarza,
czyjejś władzy albo obcych przekonań. To jego własna śmierć
i własne mauzoleum, nie można ich zrównywać z wieczornym cieniem,
trawą i krzykiem. Twarzami, oprawionymi w surowe deski,
patrzą sobie w oczy, tam gdzie czas lśni wszystkimi kolorami.
W wyobraźni płoną znicze, strzelają iskry życia, bo tu
nie ma starców, jedynie studenci śmierci. Chociaż oni już wiedzą
o tym, czego my zaledwie się domyślamy. Mają ptaki, owoce jeżyn,
a zimą biel okrywa przemarznięte dłonie krzyży. Las trwa, zostaje,
tylko prawnuk goni czerwoną latarnię snu, by źrenicy
nie zatrzymać pytań i odpowiedzi: bo przeszłość, tak łatwo
z rąk wymyka się, wciąż ucieka, znika we mgle.
Ela Galoch
Ułańska fantazja
1918
Wojenko, wojenko,
cóżeś ty za pani, że za tobą idą,
że za tobą idą chłopcy malowani?
Dość już tej wojny, której zbyt wyraźnie doświadczamy!
Gdy przykłada się ucho do ziemi: mruczy, dudni, wybucha
szlochem; podrzuca krwiste łuny, rozsiewając wokół strach.
Wszystkie drogi wybiegają zobaczyć ją niczym rozjuszonego,
czerwonego tygrysa; wymodlić, żeby kolejny raz przebiegła bokiem,
wierząc, że gdy wrócą nasi wojacy świat uspokoi się jak po burzy.
Przy ruinach średniowiecznej baszty poczujemy bliskość stawów:
rozkwitną pąki białych róż. Ponad polami rozrzedzi się mgła,
tylko wiatr w burzanach będzie cicho łkał.
Usłyszymy jak dzika kaczka rozrywa taflę wody i jak się napina
wędka dworskiego parobka pod ciężarem leszcza. Błysk spławika
odbije się w kryształowym sklepieniu kościoła i wpadnie źrenice
wyglądających dziewcząt: przybyli ułani pod okienko. Dajcie nam róży
najpiękniejszy kwiat, wtedy od strony drożdżarni zejdą na bruk miasteczka
tajemnicze zapachy; melasa z cukrowni i lukier na pączkach
na wystawie cukierni będą wodziły na pokuszenie.
Znów zaśpiewają beczki w od lat nieczynnym browarze. Podchmielony
Stasiek wsiądzie na skrzypiący bicykl, minie wóz z mleczarni,
potem dom doktora, pensjonat pani Róży i żydowską karczmę,
jakby z najstarszych fotografii, by dotrzeć tam gdzie pod butami
strzelców, legionistów uliczki będą tętnić jak wesołe miasteczko:
przyszliśmy napoić nasze konie, za nami piechoty pełne błonie.